Uwielbiam slashery. Z tymi filmami jest trochę jak z grami komputerowymi - również zapewniają nieskrępowaną rozrywkę. Ot, wracasz po całym dniu pracy, odpalasz na swoim procku jakąś strzelankę i w mgnieniu oka zapominasz, że właśnie zmarnowałes kolejne 8 godzin życia, za które nikt nie kwapi się godziwie ci płacić. Oczywiście bardzo uprawszczam z tymi grami; od czasów "Arcanoida" w latach 80. ten biznes bardzo się rozwinął i oferuje przeróżną rozrywkę, od zwykłych strzelanek, po rozbudowane historie role playing. Ale wróćmy do naszych baranów, a temat gier zostawmy
"Jawnym Snom", bowiem to Jason nas interesuje, nie one.

Oglądanie faceta biegającego po lesie z maczetą ( toporem, skórzaną rękawicą zakończoną ostrzami brzytew, czy co tam rezyserowi przyjdzie do głowy) jest jak katharsis. Oczyszcza. Możecie mówić, że jestem nienormalny, ale przyznajmy szczerze - bylibyście nieszczerzy w stosunku do siebie. Komu latem w autobusie zmysł powonienia nie uruchomił w głowie agresora, gdy obok rozpychał się menel, ten pan naszego świata, komu nie skoczyło ciśnienie w urzędzie, niechaj pierwszy rzuci kamieniem... i nie grzeszy więcej. Ja święty nie jestem i obejrzeć slashera lubię. Tym bardziej takiego, który odrzuca manichejski pogląd na rzeczywistość. W filmach o przypakowanym facetie w masce hokejowej brak bowiem podziału dobro i zło.. Młodzież w tych filmach jest równie piękna, co zepsuta. W każdym odcinku "Piątku..." jakaś podrzędna aktoreczka musi zapylać po lesie z gołymi cyckami. Ci młodzieńcy i te panny sa uzlaeznione od wszystkiego, co oferuje im współczesność; seks, narkotyki i alkohol przyciąga je jak złoto konkwistadorów. Patrzysz na tę rozwszeszczaną, zblazaowana hałastrę i dosłownie dziękujesz Jasonowi, że zaraz sprzątnie ci ją sprzed nosa. Ten facet jest trochę jak Kopfrlingl z Fuksowego "Palacza zwłok". Psychol z maczetą robi porządek, tak jak psychol z krematorium. Kawał zaostrzonej stali zastępuje to piec, ale generalnie w głowie tych dwóch panów siedzi identyczna myśl o pozybyciu się brudu. Amerykańska popkultura okazuje się tu bardzo autoironiczna. Śmiać się z negatywnych zjawisk, jakie generuje liberalizm, trzeba umieć. Konia z rzędem temu, kto pokaże mi naszych rodzimych, polskich liberałów, którzy śmieją się z siebie i swoich idei. Arystofanejski chichot z prądów nowoczesności jest współczesnej europejskiej kulturze, zdawałoby się, zupełnie obcy. Krytykować wolno tylko to, co stare, a od nowego wara. Tymczasem w Stanach, przynajmniej na tym popkulturowym poletku, okazuje się być inaczej. We franczyzowych historyjkach o facecie w masce hokejowej, widzowi oczywiście od razu mówi się kto jest kto. O, ten tam, to jest okrutny zwyrol, a ci tutaj, te chłopaczki o urodzie Belmonda oraz zgrabne dupeczki, to są ci fajni. Możesz sobie nawet na te dupeczki popatrzeć nasz młodociany, pryszczaty widzu, kiedy parzą się w namiotach, na stołach, czy staroświecko w sypialni. Możesz zrobić wielkie oczy i zacząć się ślinić zupełnie jak one, gdy w lesie odkrywają samosieję. A potem przychodzi smutny pan... i.robi porządek.
A z kim robi ten porządek, pisałem już wyżej. W tym właśnie tkwi najprawdopodobniej niesłabnąca popularność "Piątku 13." Jason, sam będąc wytworem zepsucia, bowiem jak każdy pamięta, utopił się dlatego, że jego kolonijni opiekunowie akurat bawili się w doktora, łapie za pierwsze ostre narzędzie ogrodnicze, które wpadnie mu w łapę i to zepsucie likwiduje, a w nas odzywa się ten mały Hitlerek, który siedzi każdemu w głowie, i każe cieszyć się z tego, co widzimy. I sprawia, że wciąż pojawiają się nowe odcinki serii. Jason był juz na Manhattanie, był w Piekle, w Kosmosie, przy ulicy Wiązów, niedługo strach będzie otworzyć lodówkę. A my i tak z paczką popcornu w jednej ręce i browarem w drugiej, będziemy oglądać kolejną parę zgrabnych cycuszków oberżniętych nożem.
Pisane przy